Archiwum kwiecień 2005


kwi 10 2005 Notatka napisana w pośpiechu...
Komentarze: 0

     Spoglądając na mojego nauczyciela chemii i fizyki (pozwolicie, że jego nazwisko okryję milczeniem), ktoś nieopatrznie mógłby pomyśleć, że ma do czynienia z osobą niespełna rozumu, sukcesywnie dążącą do realizacji chorego celu – innymi słowy zapisaniem się na kartach długoletniej historii powojennej edukacji jako jeden z najgorliwszych propagatorów stosowania wobec młodzieży terroru. Aczkolwiek jest to obserwacja mylna i zgoła niesprawiedliwa, przynajmniej biorąc pod uwagę zdanie samego zainteresowanego. Cóż... Wytrzymać nerwowo z nazbyt inteligentnym jak na szkolne warunki i dość dociekliwym, a przede wszystkim kłopotliwym i wiecznie niezdyscyplinowanym Gawronem, no i przynajmniej dwukrotnie w ciągu tygodnia od niespełna trzech lat bez najmniejszych oznak zdenerwowania prowadzenie z nim dysput filozoficznych, graniczy z cudem. A do tego świadomość, że w ciągu minionego pięciolecia do szkoły, z każdym rokiem przybywał co najmniej jeden potomek sławetnego Pały (czy jak kto woli mojego czcigodnego stryja, jedynego osobnika w naszej rodzinie, który pamięta datę moich urodzin i zwykł wówczas obdarowywać mnie choćby skromnym podarkiem), których to cechą wspólną (pomijając  rude ubarwienie czupryny) jest chroniczne lenistwo i mało wyszukane poczucie humoru. Nawiasem mówiąc wszystkie te uwarunkowania odziedziczyli po ojcu. Zgodnie z teorią Arystotelesa, głoszącą jakoby dzieci dziedziczyły wszelkie cechy wyłącznie po ojcu. Gdy owa teza, w istocie miała odzwierciedlenie w rzeczywistości, byłabym niechybnie ponurą brunetką o ostrych, stwierdziłabym, że wręcz azjatyckich rysach twarzy i skłonnościach do napadów szaleństwa. Faktycznie mam jasne włosy i stosunkowo łagodny wyraz twarzy. Podsumowując – stanowię klasyczny, niemalże „podręcznikowy” przykład urody słowiańskiej. Poza tym daleko mi do ognistego temperamentu ojca i jego dziwactw, których co więcej nie toleruję pod żadną postacią. Matki również nie przypominam na tyle, bym mogła w pełni obarczyć ją winą za mój wygląd, a przede wszystkim zachowanie. Nie przejawiam bowiem szczególnych skłonności do egzaltacji, a mój sposób bycia daleki jest od jej snobistycznych zapędów, które rzekomo miały stanowić dla niej, przed laty małżonki studenta filozofii, aktualnie życiowego nieudacznika, nie lada nobilitację. Chociaż... Jej matka, a moja babcia zwykła nazywać ojca niewychowanym „dzieciorobem”, który nie osiągnął w życiu praktycznie nic, nie licząc papierka potwierdzającego ukończenie studiów uniwersyteckich z wyróżnieniem i biblioteczki zawalonej, jej zdaniem zbytecznych, publikacji Nietschego i Woltera. Tak więc trudno obiektywnie stwierdzić kto był, jest i niewykluczone, że będzie Kopciuszkiem w tym związku.

desdemona : :
kwi 01 2005 Kolejny dzień, głupi i bez pomysłu jak...
Komentarze: 1

Rankiem dobiegła mnie, pochodząca zapewne z łazienki, przykra woń ponoć cudownego specyfiku (dotąd nie dane mi go było sprawdzić rezultatów jego działania) o niezidentyfikowanym składzie, który zgodnie z zapewnieniami producenta ma pozbawić ojca łysiny i zapobiec dalszemu wypadaniu włosów. Choć szczerze wątpię, aby nawet renomowane przez środowisko lekarskie medykamenty zdołały uporać się z charakterystyczną dla naszej rodziny (naturalnie dla jej męskiej części) dolegliwością, a mianowicie chronicznym brakiem owłosienia. Jedyny wyjątek zdaje się stanowić stryj Pała, który pomimo swojego wieku może poszczycić się bujną czupryną sięgającą pasa. Chociaż... Jego przynależność do rodu W. zawsze podlegała wszelkiej wątpliwości.

Niejako zmuszona okolicznościami (wszakże nieuchronnie zbliżała się chwila udania do szkoły, a ja nie mogłam pozwolić sobie na brak należytej higieny, choć wołałabym nie zbliżać się do równie cuchnącego pomieszczenia) udałam się do łazienki, a następnie na dół, gdzie moim oczom ukazał się obrazek przedstawiający: mamę z co najmniej specyficzną zielonkawą breją usytuowaną na twarzy, przesłuchującą zgrywane skrupulatnie przez lata własne porady psychologiczne dla rodziców problematycznych nastolatków i zamaszystym ruchem ręki zmywając uszkodzony lakier z trzycentymetrowych szponów, tatę o wyglądzie zdradzającym jego niepokojące fascynacje metroseksualizmem (cokolwiek by to nie znaczyło) i prawiącego morały Monice, wciśniętej w wąską przestrzeń pomiędzy lodówką a kredensem i żującej mechanicznie kawałek kanapki.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy aby stosownie byłoby się przywitać. Z czasem doszłam do wniosku, że w tej sytuacji, nawet podstawowa uprzejmość mogłaby być błędnie zinterpretowana. No cóż.... Nie oszukujmy się, ale ten dotąd spokojny, mieszczański dom zamieszkały przez standardową rodzinę przysłowiowych Kowalskich przeobraził się w miejsce co najmniej dziwne i niebezpieczne dla samych domowników.

desdemona : :